Macierzyństwo jak wyrzut sumienia

Czy możliwe jest bycie matka idealną?
A może nikt nie oczekuje ode mnie bym nią była?
Sama, dobrowolnie i z pełną premedytacją narzucam sobie pewien poziom. Zbyt mocno pragnę realizować wyimaginowane standardy, spinam się, a wieczorem czuję, ze mogłam wywiązać się z nich lepiej. Taka już jestem. Za ambitna i zbyt perfekcyjna. Najgorsze jest to, że małe potknięcia nie motywują mnie do dalszej pracy nad sobą, a zniechęcają. Codziennie uświadamiam sobie jak niewiele mi potrzeba bym straciła zapał, wystarczy chwila, jakiś komentarz, zła reakcja otoczenia, smutna mina córki i matka się poddaję. Odpuszczam wszystko, nie ma we mnie woli walki. A szkoda, bo czuję w sobie ogromny potencjał.

Często myślę o tym jak radzą sobie inne matki, czytam różne blogi, bo jestem ciekawa tej codzienności w innych domach, zastanawiam się skąd młode matki biorą inspirację, w jaki sposób dochodzą do pewnych wniosków, jak decydują co dla ich dziecka będzie najlepsze. Beznadziejny program o matkach na TVNie pokazał, iż każda matka żyje w przekonaniu, że jest matką idealną (pewnie tak jest -dla jej dziecka), niestety w ocenie innych matek każda kolejna wypadała słabo. To dało mi do myślenia. Każda z nas jest innym człowiekiem, wychowanym w różnych standardach, do tego dochodzi zróżnicowany status społeczny, wykształcenie i otoczenie. Dla jednej matki coś co jest wyjątkowo zdrowe, okazuję się żywieniowym przestępstwem w oczach innej.
Obserwuję otoczenie, widzę co inne dzieci jedzą na placu zabaw, co matki wkładają do sklepowego wózka. Czy to są przypadkowe produkty, przemyślana dieta czy może nawyki przekazywane z pokolenia na pokolenie? Temat jedzenia jest trudny i kontrowersyjny, zauważam to podczas spotkań towarzyskich i w mediach. Jedzenie stało się kontrowersyjne i bądź tu matko mądra:). Nawet wiedza naukowa nie pozwala jednoznacznie stwierdzić co jest dla nas i naszych dzieci dobre. Wertując książki od mojej teściowej, wyznaczające trendy żywieniowe z okresu, kiedy ona była młodą, żądną wiedzy matką, dochodzę do wniosku, że jedynym zaleceniem analogicznym do czasów współczesnych jest podawanie dziecku marchewki (choć i ta marchewka pewnie była inna niż ta nasza-współczesna- bez pestycydów, azotanów itd.)
Mam też nieodparte wrażenie, że "niewiedza jest słodka", a świadomość staje się uciążliwa i wpędza w ogromne poczucie winy.
Zaczynając dzień już myślę co zrobić na śniadanie, na zjedzenie miski jaglanki czy owsianki nie liczę. Będę usatysfakcjonowana jeśli dziecię uraczy się kilkoma łyżkami i z pewnością poprosi mnie o cukier do posypania:(:( Później przyjdzie pora na drugie śniadanie (dość szybko, bo śniadanie było skromne), zrobimy świeży sok z warzyw i owoców z marketu, zjemy pszenną bułkę zrobioną przez tatę, albo jakieś smażone placki. Na obiad będzie zupa np. z pomidorów z puszki , na drugie kurczak z Biedronki, albo łosoś z Lidla . Wieczorem to na pewno jajko albo serek wiejski (choć po przeczytaniu książki Anny Lewandowskiej mam wstręt do całego nabiału i mam wrażenie, ze jedynym zdrowym rozwiązaniem jest weganizm) wszystko z dużą ilością ketchupu. Cudem będzie, jeśli dzień uda się przetrwać bez ciasteczka maślanego od Pani z piekarni, lizaka rozdawanego w sklepie obuwniczym, albo jajka niespodzianki obowiązkowym punkcie każdych zakupów spożywczych.
I w ten właśnie sposób buduję własne poczucie winy, bo może zjadłyśmy za mało warzyw, a może nie było w naszej diecie kaszy i strączków, że wypiłyśmy za mało wody, za dużo słodyczy itd .

A co ze świeżym powietrzem? Każda matka wie, że dziecko musi być na spacerze codziennie bez względu na pogodę. Noworodki się weranduję, a starszaki wyprowadza na plac zabaw. Co jeśli "starej" matce nie chce się wyjść z domu i najchętniej leżała by pod kocem z laptopem na kolanach? Kilka dni temu, w wyniku dręczących mnie wyrzutów sumienia postanowiłam spędzać z moją córką przynajmniej dwie godziny dziennie na dworze. Nie wliczam w to czasu, kiedy moja córka jedzie w wózku. Założenie- dziewczyna ma chodzić, biegać i aktywnie spędzać czas. Niestety z naszego kilkudniowego doświadczenia wynika, że to (wbrew oczekiwaniom) nie wpływa na jej zmęczenie i rychłe pójście spać- wręcz przeciwnie:(;(

Każdy mądry rodzic wie, jak ważne jest czytanie dzieciom.
"(…) Dziecko, któremu codziennie czytamy, czuje się ważne i kochane. Buduje to jego mocne poczucie własnej wartości – wewnętrzną siłę i wiarę w siebie, które wpłyną na jakość jego życia co najmniej tak znacząco jak zdrowy kręgosłup czy zdrowe oczy. Codzienne głośne czytanie buduje mocną więź między rodzicem i dzieckiem. Więź z najbliższą osobą jest jedną z najważniejszych potrzeb rozwojowych dziecka, warunkiem, by mogło wyrosnąć na zdrowego emocjonalnie i dojrzałego człowieka."
Głośne czytanie wpływa na umiejętności językowe i umysłowe, a wspólne czytanie to inwestycja w dobre nawyki w przyszłości. Moim marzeniem jest wymienianie się z córką książkowymi, ciekawymi pozycjami, kiedy już będzie dorosła, ale co jeśli matka nie zawsze ma siłę i chęć na czytanie, a córce i tak chodzi tylko o przewracanie kolejnych stron po to tylko by skwitować to ulubionym słowem "k o n i e c" zamykając książkę ostatecznie.
Wymyślam różne sposoby na własne lenistwo czytelnicze, ale nic nie zdaje egzaminu. Rano ona nie wykazuje zainteresowania i ciężko jej usiedzieć w miejscu, w ciągu dnia nie sięga po książki, a wieczorem zasypia razem z nami ok 22-23, kiedy matka marzy tylko o zgaszeniu światła i zamknięciu oczu:). Taka sytuacja.

No właśnie, a co z tym wspólnym spaniem? Oczywiście, każdy rodzic sam decyduję czy chce spać z dzieckiem czy nie.
Ale ja tego nie lubię.
Spędzam z nią cały dzień, chciałabym noc poświęcić na regenerację i odpoczynek. Zależało mi, żeby Laura zasypiała sama w swoim łóżeczku, ale wiem, że to dla niej bardzo trudne. Od urodzenia nie znosi swojego łóżeczka. Przez 1,5 roku byłam nie ugięta i mimo wielogodzinnego płaczu usiłowałam ją  w nim usypiać. Po tym czasie, wymęczona i zrezygnowana, poddałam się, przestałam dręczyć siebie i ją. Pogodziłam się z faktem, że nie jest typem śpiocha i że bez trudu spędzi cały dzień (7-22) bez drzemki, ale to, że chce spać z nami to już za dużo. Wspólna noc to ciągłe czuwanie nad jej dziwnymi pozycjami i brakiem okrycia. A ja chce po prostu się wyspać, moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina!!!;)

I wciąż jestem rozdarta i mam wyrzuty sumienia....możliwe, że coś robię źle...ale kto to wie, niestety instrukcji obsługi dziecka nie dołączają.... 
Mam tylko nadzieję, że te i inne niedociągnięcia i wady matki polki nie wpłyną na zdrowie psychiczne mojej córki i że nasze relacje na tym nie ucierpią;)

Komentarze

  1. Dobry tekst. W dzisiejszych czasach pełno jest informacji czego nie powinieneś robić, a co powinieneś i jeśli się do tego nie stosujesz to jesteś okropna, wyrodna, bez serca i w ogóle fuj! To jak z gotowaniem. Kiedyś była mąka pszenna, cukier biały i cukier wanilinowy. Teraz powinnaś użyć mąki pełnoziarnistej, cukru trzcinowego i cukru waniliowego, który oczywiście wcześniej sama przygotujesz w zaciszu własnej kuchni. Zapewne te wszystkie zmiany są po to, by żyć lepiej i zdrowiej, lecz jestem zdania żeby nie dać się zwariować. Oczywiście, że nie posypujesz dziecku wszystkiego cukrem, zużywając przy tym 5 kilo tygodniowo, ale jeśli raz za czas do czegoś go dodasz nikt od tego nie umrze. Moja córka ma przyjść na świat za dwa miesiące, mam nadzieję, że wraz z jej pojawieniem się na świecie, nie odbije mi na punkcie każdego życiowego aspektu. Chciałabym umieć zachować dystans i zdrowy rozsądek, a nie codziennie się katować, bo będziemy nieszczęśliwe z wyrzutami sumienia ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za fajny komentarz!
      Zgadzam się z Tobą i życzę powodzenia w zachowaniu zdrowego rozsądku:)

      Usuń
  2. A co Chodakowska napisała o nabiale? Ja ostatnio odkryłam, że jestem chyba uczulona na mleko... Zrobiło mi się to po ciąży...
    Muszę się w końcu zebrać i zrobić testy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty